Syczeń upłynął mi pod znakiem minimalnych zakupów kosmetycznych, kupiłam dosłownie 8 produktów. Zresztą widzę sama po sobie, że kupuję coraz mniej kosmetyków, częściej sięgam po te sprawdzone i mniej eksperymentuję. Są miesiące kiedy nie kupuję zupełnie nic, bo to co mam jest nadal w użytku i nie mam potrzeby gromadzenia, jak kiedyś. Nie kupiłam też nic z ciuchów na trwających wyprzedażach, bo myślę już raczej o wiośnie i nie zerkam na zimowe kolekcje. Chociaż może z ciekawości spojrzę jeszcze na to, co zostało w sklepach.
A dzisiaj przedstawię Wam moje skromne styczniowe łupy i zacznę od niewypałów z Lirene kupionych w Biedronce. Seria Kombucha chyba została stworzona tylko dla Biedronek, bo szukałam jej w internecie i nigdzie jej nie ma. W każdym razie skusiłam się na krem do twarzy i tonik, bo była fajna promocja na kosmetyki - weź 1, a drugi będzie za darmo. Zatem za krem zapłaciłam 14,99zł a tonik, który był za 11,99zł wszedł za darmo.
No i w sumie żałuję tych kilkunastu złotych. Krem do twarzy jest po prostu beznadziejny! Ma być niby regenerujący, a mnie wysusza. Pozostawia jakąś dziwną tępą warstwę i ściąga skórę jak maseczka oczyszczająca. A żeby było jeszcze fajniej ma w sobie piasek! Tego już przeboleć nie mogłam. Żal było go wyrzucić, więc zużyłam do smarowania nóg po kąpieli. Tam skóra nie jest aż tak wymagająca jak na twarzy, jednak nogi również nie były zadowolone z poziomu nawilżenia.
Jeśli chodzi natomiast o tonik, to jest bardzo przeciętny i niezbyt ładnie pachnie. Na pewno nie wrócę już do tej serii.
Po tych dwóch niewypałach skusiłam się później na balsam do ciała Winter Story, również z Biedronki i również od Lirene. Chyba spodobał mi się ten biały miś na różowym tle :) Z tego co pamiętam były trzy różne produkty - krem do twarzy, krem do rąk i balsam do ciała.
Tutaj jest już dużo przyjemniej. Balsam bardzo fajnie pachnie, jest leciutki i bardzo szybko się wchłania. Nawilżenie nie jest na miarę "winter", ale daje radę. No i na skórze pozostaje przyjemny zapach.
Moje ostatnie styczniowe nowości to spontaniczne zamówienie z Hebe. Brakowało mi głównie kremu do twarzy i skończył się mój ulubiony krem BB (recenzja tutaj - Missha, Perfect Cover BB Cream). Uzupełniłam zapasy o krem do twarzy Bielenda ze śluzem ślimaka. Była na niego super promocja! Krem kosztuje ok 23zł, a był przeceniony na niecałe 7zł. No deal życia, żal było nie brać. Kupiłam jeszcze drugi dla mamy, ale już zdążyłam jej oddać.
Kolejną rzeczą zamówioną w Hebe jest filtr przeciwsłoneczny SPF50 z Revox. Przyznam, że wcześniej nigdy go nie używałam, ale co jakiś czas widuję go na Instagramie. Był akurat w dobrej promocji, to wrzuciłam go do koszyka. Nie bieli twarzy, bardzo szybko się wchłania, nadaje się pod makijaż i bardzo ładnie pachnie. Póki co, same plusy.
Skusiłam się jeszcze na dwa lakiery hybrydowe Claresa, a właściwie na bazę kauczukową oraz różowy lakier. Baza kauczukowa przeznaczona jest do łamliwych i kruchych paznokci i można ją stosować jako tradycyjną bazę pod lakier hybrydowy, nadbudować uszkodzony paznokieć, lub użyć solo. Bazę użyłam od razu! Położyłam dwie cienkie warstwy i przykryłam je topem. Całość prezentuje się bardzo fajnie i delikatnie, co pokazywałam Wam na Instastories. Ponoć tą bazą można również przedłużyć paznokieć o 3mm, ale jeszcze nie próbowałam. Natomiast różowy lakier użyję już niebawem, bo jestem go bardzo ciekawa! To moja pierwsza styczność z lakierami hybrydowymi Claresa. Znacie je?
Jeśli chodzi o nowe perfumy, to może czytaliście już wcześniejszy post z ich recenzją. Otrzymałam je w ramach współpracy z Faktorią Perfum i używam teraz praktycznie codziennie. Wybrałam sobie takie zapachy, które lubię i z których jestem bardzo zadowolona. Po więcej odsyłam Was oczywiście do poprzedniego wpisu tutaj - Faktoria perfum. Zobaczycie tam, jakie zapachy sobie wybrałam i jak mi się sprawdzają.
To wszystko co wpadło w moje ręce w styczniu. Pochwalcie się, jak tam Wasze nowości i co ciekawego kupiłyście :)
Blankita